Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/14

Ta strona została przepisana.

skał, mały szkuner, tak nachylony, że widać było każdy szczegół pokładu, parł z całych sił na tle purpurowej łuny burzliwego zachodu. Obraz był piękny, piękno zaś pociągało chłopaka nieodparcie. Zapomniał o swoich niezgrabnych ruchach i podchodził zwolna ku malowidłu, aż podszedł zupełnie blisko. Piękno zniknęło nagle. Na twarzy Martina odbiło się osłupienie. Obejrzał obraz, który wyglądał teraz jak bezsensowna mazanina farb, poczem cofnął się o kilka kroków. I znowu piękno powróciło na płótno. „Jakiś kawał“ — pomyślał, oddalając się zniechęcony, chociaż w natłoku różnorodnych wrażeń zdołał przez chwilę odczuć lekkie ukłucie oburzenia, iż tyle piękna zmarnowano dla głupiej sztuczki. Dotychczas nie widział nigdy obrazów olejnych. Jego pojęcia o malarstwie kształciły się na różnych chromo- i litografjach, gdzie przedmioty były zawsze określone i jednakowo wyraźne zdaleka i zbliska. Widywał co prawda podobne obrazy, lecz tylko za witrynami sklepów, a wówczas szyby okien broniły mu zbytniego zbliżenia.
Spojrzał w kierunku przyjaciela, czytającego list, i oczy jego padły na stos książek, leżących na stole. W źrenicach zabłysły natychmiast iskierki pożądania i tęsknoty tak gwałtownej, jak ta, która zapala się w oczach zgłodniałego na widok pożywienia, jeden sus niezdarny, jedno rozkołysanie ramion w prawo i w lewo — był już obok. Z tkliwością dotykać począł książek. Przeglądał tytuły i nazwiska autorów, odczytywał urywki tekstów, pieszcząc to-