— Widzi pan, miałam rację — odezwała się wreszcie. — Pan umie więcej niż każdy, normalnie
wstępujący do szkoły średniej, a jednak nie może
pan zdać egzaminu. Dzieje się to dlatego, że wiadomości pana są fragmentaryczne, bezplanowe, nieuporządkowane. Brak panu metody, którą zyskać
można jedynie pod kierunkiem doświadczonych nauczycieli. Niezbędne są poważne podstawy. Profesor Hilton ma rację, i ja, będąc na miejscu pana,
zaczęłabym uczęszczać do wieczornej szkoły początkowej. W półtora roku mógłby pan przejść kurs
dwu lat. Pozatem umożliwiłoby to panu pisanie
w dzień, jeśli zaś nie uda się zarabianie piórem,
z łatwością znajdzie pan jakąś dzienną posadę.
— Ale, jeżeli dnie będę miał zajęte pracą zarobkową, a wieczory nauką, to kiedy będę widywał
ciebie? — było pierwszą myślą Martina, której jednak nie wypowiedział. Zauważył tylko:
— Chodzenie do szkoły doprawdy dobre jest dla
dzieci. Nie zwracałbym nato uwagi, gdybym wiedział, że mi się naprawdę opłaci. Nie przypuszczam
jednak. Sam nauczę się znacznie prędzej, niż mogą
uczyć mnie inni. Byłaby to tylko strata czasu... —
Pomyślał o Ruth i o pragnieniu zdobycia Jej, —
a mnie nie wolno marnować ani chwili. Ach, nie
mam ich przecie zbyt wiele!
— Ależ potrzeba tylu pomocy naukowych! —
Panienka spojrzała ślicznie, i Martin poczuł, że byłby bydlęciem, gdyby jeszcze ośmielił się protestować. — Fizyka, chemja, jakże pan to przejdzie bez
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/140
Ta strona została przepisana.