Z przerażeniem dosłyszał własny okrzyk. Porwany wzruszeniem, myśleć począł głośno. Krew
buchnęła mu do twarzy, zalewając rumieńcem wstydu ciemny bronz aż po korzenie włosów.
— Ja... Ja bardzo przepraszam — wyjąkał — zamyśliłem się.
— To zabrzmiało jak modlitwa — rzekła poważnie Ruth, chociaż poczuła się nieswojo. Po raz
pierwszy w życiu zdarzyło jej się usłyszeć zaklęcie
z ust obcego mężczyzny; to też wstrząsnęły się
w panience nietylko wpojone zasady i przyzwyczajenia, lecz sama głębia duszy, zmrożona tem nieoczekiwanem, surowem wtargnięciem życia do kryształowego królestwa wypieszczonej dziewiczości.
Przebaczyła jednak, a nawet zdziwiła się sama,
że tak łatwo jej przyszło przebaczyć. Zresztą nietrudno było darować winę temu chłopakowi. Nie
miał przecie okazji stania się takim, jak mężczyźni
jej sfery, starał się zaś usilnie i tyle już osiągnął.
Panience nie przychodziło nawet na myśl, że mogą
istnieć inne przyczyny jej wyjątkowej życzliwości.
Chyliła się ku Martinowi całą swą kobiecością, sama
o tem nie wiedząc. Bo i skądże miałaby wiedzieć?
Dwadzieścia cztery lata, niezmącone najbłahszem
nawet przeżyciem miłosnem, nie mogły uzbroić jej
w przenikliwą umiejętność rozróżniania własnych
uczuć, to też Ruth, która nigdy nie płonęła żywą
miłością, nie wiedziała nawet, że płonie dzisiaj.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/145
Ta strona została przepisana.