Martin powrócił do artykułu o „Połowie pereł“ i byłby go skończył wcześniej, gdyby nie nagła ochota do pisania wierszy. Poezje wyłącznie miłosne, natchnione przez Ruth, nie zostały jednak wykończone nigdy. Nie można na zawołanie zdobyć umiejętności władania szlachetnym wierszem. Opanowanie rytmiki i strofy jest już samo przez się dostateczną trudnością, pozatem zaś w każdem wielkiem dziele poetyckiego natchnienia znajdował Martin coś nieuchwytnego i nieokreślonego, co wyczuwał odrazu, ale czego nie potrafił zamknąć we własnych wierszach. Istota poezji, ów duch niedościgły, pozwalał się wyczuć, lecz nigdy ujarzmić. Martinowi wydał się blaskiem, gorącym, rozdrganym oparem, zawsze polotnym, zawsze dalekim. Niekiedy zdawało się, że chłopak nagrodzony już został strzępkiem tajemnicy, strzępek ten wplatał misternie w zdania, co dźwięczały mu w myśli dręczącym refrenem, lub wyłaniały się z głębi wizyj, niby niejasne sygnały wiekuistego piękna. Lecz wszystko było uwodne. Martin męczył się pragnieniem znalezienia formy wiersza. Cierpiał. Lecz
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/146
Ta strona została przepisana.
Rozdział XI