wciąż tylko jąkać mógł prozą, jak jąkał każdy
i wszyscy. Odczytywał głośno napisane fragmenty,
rytm najprawidłowiej wydzwaniał średniówkę, rymy szeregowały się sprawnie, lecz ciepło i blask
wzruszenia — nie istniały. Chłopak nie mógł pojąć
o co chodzi i raz po raz w rozpaczy i zniechęceniu
powracał do rozpoczętego artykułu. Proza była doprawdy łatwiejszym środkiem ekspresji.
Po wykończeniu „Połowu pereł“, Martin napisać
jeszcze rozprawkę o morzu jako zawodzie, arytkuł o sposobach chwytania żółwi i drugi o passatach
północno-wschodnich .
Potem, dla doświadczenia, spróbował krótkiej noweli i, zanim oderwać zdołał pióro, napisał nie jedną, lecz dwie, i natychmiast rozesłał do czasopism.
Pisał zawzięcie, uparcie, od rana do wieczora i późno w noc, odrywając się jedynie poto, by pójść do
czytelni, lub odwiedzić Ruth. Czuł się głęboko
szczęśliwy. Życie płynęło w wysokiem napięciu,
w nieustającej gorączce. Osiągnął przywilej bogów — rozkosz tworzenia. Cała otaczająca rzeczywistość,
woń nadgniłych warzyw w sklepie, brudnych mydlin w mieszkaniu, niechlujne kształty siostry,
drwiąca twarz szwagra — to wszystko był sen.
Świat realny istniał w głębi mózgu, jedyną prawdą
były stworzone nowele.
Dni stały się zbyt krótkie. Tak wiele należało się
nauczyć, przepracować, zdobyć. Martin okroił sobie
godziny snu do pięciu i uważał, że doskonale można
żyć w ten sposób. Próbował nawet dojść do czte-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/147
Ta strona została przepisana.