Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/150

Ta strona została przepisana.

ostrzyła, dolna szczęka nabrała bardziej zawziętego wyrazu.
Nareszcie przyszło mu do głowy, że widocznie sam nie umie ocenić sprawiedliwie własnych utworów. Spróbował zaczepić Gertrudę; przeczytał jej głośno jedną nowelę. Kobiecinie zabłysły oczy, dumnie spojrzała na brata i oświadczyła:
— Ehe, to fajno, że umiesz z własnej głowy wymyślić takie dziwy!
— No tak, dobrze, dobrze, — nalegał zniecierpliwiony. — Ale sama powiastka? Co? Jakże ci się podoba?
— Śliczności! Śliczności! — odrzekła. — Takie wzruszające! O małom się nie spłakała...
Widać było jednak, że Gertruda nie wszystko pojęła; jej dobroduszna twarz wyrażała pewne zakłopotanie. Brat czekał.
— Ale, ale, słuchajno, Mart, — odważyła się wreszcie — czy ten młody, co tak składnie gadał, dostał wkońcu swoją, czy nie dostał!?
Martin musiał więc tłumaczyć to, co, zdawałoby się, wyrażone zostało artystycznie dość jasno; po dłuższej chwili Gertruda orzekła:
— Będzie. Tego właśnie chciałam się dowiedzieć... Dlaczegożeś tak odrazu nie napisał?
Po przeczytaniu siostrze całego szeregu nowel, Martin przekonał się tylko, że Gertruda lubi szczęśliwe zakończenia.
— To ci klasa napisane! — oświadczała niekiedy, Wyprostowując nad balją zmęczone członki i ocie-