ukochanej. Nie wiedział, jak podejść ku niej.
Z wielką łatwością zbliżał się ongiś do dziewcząt
własnej sfery, żadnej przecież nie kochał. Ruth
Morse kochał, a przytem dla niego nie należała ona
do żadnej określonej sfery tego świata. W miłości
swej wzniósł ją ponad wszelkie kasty ziemskie.
Stała się istotą odrębną, tak bardzo odrębną, że już
niewiadomo było jak zbliżyć się ma do niej zakochany mężczyzna. Martin, idąc do wiedzy i kultury, rozkoszował się szczęściem duchowego obcowania z kobietą, podchodził ku niej coraz bliżej — nie
mogło to jednak zaspokoić jego serdecznego głodu.
Rozkochana wyobraźnia uczyniła Ruth świętą, zbyt
świętą, zbyt przeduchowioną, aby istnieć mogło jakiekolwiek zbliżenie miłosne. Miłość to strzegła
dziewczynę przed tym, który kochał, i czyniła nieosiągalną; miłość właśnie broniła samej sobie jedynej rzeczy, której pragnęła.
Lecz oto pewnego dnia nieoczekiwanie zawisła
kładka nad przepaścią i od tej chwili przepaść, wciąż
jeszcze istniejąca, stała się płytsza, węższa, mniejsza. Jedli wiśnie — wielkie, lśniące, czarne wiśnie,
pełne soku, barwy ciemnego wina. Po chwili, gdy
Ruth zaczęła czytać głośno ulubioną „Księżniczkę“,
chłopak zauważył plamkę soku na dziewczęcych wargach. I nagle — boskość runęła w proch. Ciałem
jest, ostatecznie ciałem tylko, posłusznem prawom
natury, jak jego własne, jak każde ciało. Wargi jej
są wargami cielesnej kobiety, a wiśnie plamią je,
jak plamią każde inne. A jeśli wargi — to i ona
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/155
Ta strona została przepisana.