Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/157

Ta strona została przepisana.

dę nic nie odgadła. Oto różnica. Ruth istotnie była inna. Martin przeraził się nagle własnej brutalności, ukorzył przed niezmąconą niewinnością tej dziewczyny i znalazł znowu po drugiej stronie przepaści. Kładka runęła.
Pomimo wszystko — zdarzenie to pozwoliło chłopakowi czuć się mniej dalekim; wspomnienie przetrwało i w chwilach depresji powracał doń gorączkowo. Przepaść nie stała się już, jak dawniej, nieprzebyta. Mężczyzna sam stworzył jednak odległość, znakomicie większą niż wszystkie tytuły uniwersyteckie i bodaj cały tuzin doktoratów. Prawda, Ruth była czysta, czystością o jakiej Martin nie próbował śnić nawet, lecz prawdą było również, że wiśnie plamiły jej wargi. Podlegała prawom natury, równie posłusznie jak on sam: musiała jeść, aby żyć, a przemoczywszy nogi — dostawała kataru. Nie o to jednak chodziło. Ważne było to tylko, że jeśli czuła głód, pragnienie, zimno i ciepło, to również odczuć mogła miłość, miłość do mężczyzny. Był mężczyzną. Dlaczegóż nie miałby zostać tym mężczyzną? „Moją jest rzeczą, żebym osiągnął, co zechcę“ — wyszeptał Martin namiętnie. — „Chcę zostać tym mężczyzną. Stanę się. Osiągnę, co zechcę!“