nia, ale książka skusiła go wreszcie i na całe popołudnie pogrążył się w czytaniu, obojętny wszystkiemu na świecie, niepomny nawet, iż właśnie to
popołudnie spędzał zwykle u Ruth. Istnienie świata zewnętrznego przypomniał mu dopiero imć Higginbotham, który, wpadłszy do pokoju, zapytał zjadliwie, czy szwagierek nie myśli przypadkiem, że
oni utrzymują restaurację.
Martina Edena całe życie pożerała ciekawość.
Pragnął wiedzieć, wszystko wiedzieć i to właśnie
pragnienie gnało go poprzez bujny świat zdarzeń
i przygody. Dziś jednak posłyszał od Spencera, iż
nigdy nic nie wiedział i nie byłby się dowiedział,
gdyby nie przerwał był upartych wędrówek po lądzie i morzu. Dotykał bowiem tylko powierzchni
rzeczy, obserwował oderwane zjawiska, akumulował fragmenty faktów, czynił drobne, powierzchowne uogólnienia: bez metody, w sposób kapryśny,
nieporządny i przypadkowy. Obserwował przypuśćmy mechanizm lotu ptaków i rezonował na temat
z pełnem — zdawałoby się — zrozumieniem; nigdy
jednak nie przyszło mu do głowy, że należy postarać się o wytłumaczenie procesu rozwojowego ptaków, jako organizmów latających. Nie śniło mu się
nawet, że mógł istnieć proces podobny. Fakt, iż
ptaki mogły stawać się był wprost nie do pomyślenia! Istniały zawsze. Zdarzyły się poprostu.
A wszystko inne — tak samo jak owe ptaki. Nieumiejętne i niepoprzedzone odpowiedniem przygotowaniem zakusy filozoficzne Martina pozostały
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/168
Ta strona została przepisana.