ludźmi, należącymi do sfery Ruth. Rzecz dziwna jednak, iż niezależnie od długich lat, spędzonych przez
nich na systematycznem kształceniu, Martin czuł się
równy im umysłowo, godziny zaś spędzone na ogólnej rozmowie traktował jako ćwiczenia praktyczne
z namiętnie studjowanej gramatyki. Porzucił już
był podręczniki dobrego wychowania, polegając jedynie na żywym przykładzie. Z wyjątkiem chwil
jakiegoś szczególnego uniesienia, Martin zawsze
miał się na baczności i czujnie a nieznacznie obserwował sposób bycia nowych towarzyszy, ucząc się
kurtuazji i pewnych subtelnych szczegółów postępowania.
Fakt, iż Spencera czytywano i znano nader mało,
był dla Martina przez czas dłuższy źródłem niespodzianek. — Herbert Spencer, hm, tak, tak, wielki umysł — zawyrokował pewnego razu bibljotekarz w taki sposób, jakby nie wiedział nic o zawartości tego „wielkiego umysłu“.
Pewnego wieczoru, przy obiedzie, na którym
obecny był pan Butler, Martin skierował rozmowę
na temat Spencera. Pan Morse z goryczą zarzucił
angielskiemu filozofowi agnostycyzm, przyznał się
jednak, że nigdy nie czytał „Pierwszych Zasad“.
Pan Butler oświadczył wręcz, że nie ma cierpliwości do Spencera, że nie przeczytał ani słowa i przypuszcza, że obejdzie się bez tego doskonale. W umyśle Martina kiełkować poczęły pewne wątpliwości i gdyby posiadał mniejszą samodzielność sądu, przyjąłby może ogólną opinję i porzucił swego Spence-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/174
Ta strona została przepisana.