trzebna. Martin chce pisać, ale boi się do tego przyznać, żeby racja została po stronie pani... A dlaczego Martin chce pisać? — ciągnął nieubłaganie
Olney. — Dlatego, że nie tarza się w złocie.
A dlaczego panna Ruth studiuje swój staro-angielski i napawa się „ogólną kulturą“? Dlatego, że
nie potrzebuje sama zarabiać na życie. Papa dba
o wszystko; papa kupuje sukienki i inne różności.
Cóż za realna korzyść z całego ogólnego wykształcenia Artura, Normana, mojego etc. Siedzimy po
uszy w kulturze, lecz jeśli nasi tatusiowie zbankrutują pewnego pięknego poranka, na drugi dzień
zetniemy się przy egzaminie na nauczycieli ludowych. Stosunkowo najlepszą posadę dostanie panna
Ruth: nauczycielki w wiejskiej szkółce, albo „mistrzyni fortepianu“ w pensjonacie dla panienek.
— A czemże zostanie szanowny pan? — zapytała.
— Niczem nadzwyczajnem w każdym razie.
Mógłbym zarobić z półtora dolara dziennie całej
parady, o ile zostałbym instruktorem w natłoczonym klubie Hanley’a. Powiadam, „o ilebym został“,
gdyż zupełnie możliwe, że wylanoby mnie po upływie tygodnia za notoryczne niedołęstwo.
Martin uważnie słuchał dyskusji i pomimo to,
że przyznawał rację Olney’owi, raził go lekceważący sposób traktowania Ruth. Podczas rozmowy
skrystalizowało mu się w myśli nowe pojęcie o miłości: rozum, słuszność, logika, wszystko to milkło
wobec kochania. Jest rzeczą najzupełniej obojętną,
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/178
Ta strona została przepisana.