Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/183

Ta strona została przepisana.
Rozdział XIV

Nie ze względu na Olney’a i nawet naprzekór miłości swej dla Ruth, zdecydował Martin ostatecznie nie brać się do łaciny. Pieniądze — to czas, tyle zaś było rzeczy pilniejszych niż łacina, tyle wiedzy nietkniętej, natrętnie kuszącej. Pozatem — należało przecie pisać, należało zarabiać. Dotychczas nic jeszcze nie przyjęto do druku. Dwie pliki rękopisów wędrowały bez końca od redakcji do redakcji. W jaki sposób udaje się innym? Martin spędzał długie godziny w bezpłatnej czytelni, przeglądając to, co napisali inni, studjując cudzą pracę uważnie i krytycznie, porównywając ją z własną i podziwiając szczerze ów tajemniczy sposób, który umożliwił im sprzedaż utworów.
Oszołomiała go ogromna ilość drukowanego materjału, zupełnie martwego. Ani światła, ani ruchu, ani barwy, ani najlżejszego oddechu życia, a jednak wszystko szło, szło, po dwa centy za wyraz, po dwadzieścia dolarów za tysiąc, jak obwieszczały reklamy. Martina gniewały niezliczone ilości krótkich opowiadań, pisanych lekko i niegłupio, (przyznać to musiał), lecz najzupełniej pozbawionych reali-