zmu i nerwu. Życie było tak dziwne i cudowne, tak
pełne zagadnień, marzeń i bohaterskich zmagań, a
jednak owe nowele zajmowały się wyłącznie przeciętnością. Martin czuł do głębi powagę, bujność
i napięcie życia, jego znój i gorączkę, jego wysiłek
i dziki bunt. Oto temat! Unieśmiertelnić ofiary
straconych nadziei, uwieńczyć szaleńczych kochanków i tytanów walczących w najwyższym wysiłku,
a otoczonych tragizmem i grozą, rozkazujących życiu, by drżało i łamało się od ich potężnych zapasów.
A jednak, jednak beletrystów z czasopism zdawały się interesować wyłącznie typy à la Butler,
mizerne groszoroby i przeciętne afery miłosne przeciętnych mężczyzn i kobiet. Czy nie decyduje tu
właśnie przeciętność samych redaktorów? Czy też
wszyscy; poprostu boją się prawdy — ci autorzy,
redaktorzy, wydawcy, czytelnicy?
Główną jednak troską Martina było to, że nie
znał i nigdy nie widział żadnego z autorów, ani wydawców. Nie znał nawet nikogo, ktoby próbował
pisać. Nie miał się kogo poradzić, zapytać, posłuchać. Wkońcu począł nawet wątpić, czy owi wydawcy i redaktorzy są rzeczywistymi ludźmi. Zdawaćby się mogło, że są raczej kółkami maszyny.
Tak właśnie — maszyny. Martin wkładał całą duszę w nowele, artykuły, wiersze i powierzał ją maszynie: składał kartki rękopisu, umieszczał je wraz
z markami na odpowiedź w stereotypowej kopercie,
kopertę tę zaklejał, znowu zaopatrywał w marki
i wreszcie wszystko razem wyrzucał do skrzynki po-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/184
Ta strona została przepisana.