jest romantyzmu — o tak, i pełna przygód. Wzrusza mnie sama myśl o tem. Kiedy uprzytomnię sobie wielką grę materji i energji, wstrząsające ich
zmagania i współpracę, — czuję, że mógłbym stworzyć epopeję o trawie.
— Jak pan dobrze mówi! — zauważyła Ruth,
jakby mimowoli i Martin dostrzegł, że przygląda
mu się bacznie.
Zmieszał się i zakłopotał odrazu, a ciemny rumieniec objął mu twarz i szyję.
— Przypuszczam, że nauczyłem się już mówić
jako tako — wyjąkał — tyle jest rzeczy, które
chciałbym móc wyrazić, ale wydają mi się zbyt wielkie. Nie jestem w stanie wypowiedzieć wszystkiego,
co we mnie żyje. Czasami wydaje mi się, że cały
świat zamieszkał w mojej duszy i błaga, żebym się
stał jego głosem. Czuję — och, niepodobna wyrazić — czuję wielkość tego, co w sobie noszę, ale
kiedy zacznę mówić, sylabizuję i bąkam jak dziecko. Przetworzyć czucie i wrażenie w słowo żywe
lub pisane, które zkolei przerodzić się potrafi w duszy słuchacza w pierwotne wrażenie lub odczucie — jakież to wielkie, wspaniałe zadanie! Jakaż to wielka sztuka! Proszę spojrzeć: wtulam twarz w trawę,
i woń, którą wchłaniam nozdrzami, każe mi drżeć
pod naporem wizji. Oto znam pieśń i śmiech, radość
i ból, walkę i śmierć. Obrazy rodzą mi się w mózgu
dziwacznym sposobem z samej woni tych traw
i chciałbym móc rzucić je światu, pani wszystkim!
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/189
Ta strona została przepisana.