Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/192

Ta strona została przepisana.

Wyćwiczone jej ucho odnajdywało każde niedociągnięcie lub przeciągnięcie struny, oceniało zbyteczną emfazę tonu i bacznie podchwytywało wszelkie załamania i chybnięcia rytmu. Rytm wogóle z pewnym trudem zaledwie można było ująć, z wyjątkiem momentów, kiedy stawał się pompatyczny i niemile raził dyletantyzmem wykonania. Ostateczny sąd panienki sformułował się właśnie w wyrazie: „Dyletantyzm“ chociaż słowa tego nie wypowiedziała. Odwrotnie, kiedy skończył, wskazała kilka słabych stron, lecz oświadczyła, że nowela jej się podoba.
Chłopak był rozczarowany! Ruth miała niewątpliwie słuszność. Przyznawał to w zupełności, lecz przecie nie dla retorycznych poprawek, dobrych dla szkolnego ćwiczenia, dzielił się swoją pracą z ukochaną kobietą. Szczegóły nie są rzeczą ważną. Niechże troszczą się same o siebie. Można je zresztą poprawić, można nauczyć się je poprawiać. Wyeliminował z życia rzecz wielką, i targnął się na uwięzienie jej w słowach. Tem właśnie — tą rzeczą wielką — chciał się podzielić, lecz nie sposobem budowania zdań i rozstawiania przecinków. Pragnął, żeby Ruth odczuła z nim razem tę wielkość, którą posiadł, dojrzał własnemi oczyma, zagarnął mózgiem i umieścił własnemi rękoma na białej karcie pod symbolem liter. No, przegrałem — zdecydował pocichu. Może wydawcy naprawdę mają rację? Widocznie umiał odczuć rzeczy wielkie, lecz nie potrafił ich wyrazić. Ukrył starannie rozczarowanie i tak