sprytnie przyłączył się do wywodów krytycznych
panienki, że nie domyśliła się nawet, jak głęboko
dnem duszy pobiegł mu tajny strumyk goryczy.
— A to opowiadanie nazwałem „Garnek“ —
odezwał się chłopak, rozwijając następny rękopis. — Cztery czy pięć czasopism odrzuciło je co prawda,
ale wciąż zdaje mi się, że to ma pewną wartość.
Właściwie nie umiem tego ocenić, wiem tylko, że
cośniecoś udało mi się przecież wypowiedzieć. Może pani zresztą nie odczuje tego... Króciutkie — ze dwa tysiące słów.
— Okropność! — zawołała Ruth, kiedy Martin
skończył czytanie. — Straszne! Przeraźliwe!
— Martin z ukrytą satysfakcją obserwował pobladłą twarzyczkę, ogromne oczy o wytężonem spojrzeniu, i zaciśnięte dłonie. Tym razem udało się!
Wizję swą potrafił przekazać drugiej istocie ludzkiej. Zadał cios. Obojętną było rzeczą, czy opowiadanie podobało się słuchaczce. Wzięło ją, ujarzmiło, zatrzymało wsłuchaną i zapomnieć kazało o szczegółach.
— To jest życie, — rzekł, — życie niezawsze
jest piękne. A jednak, może dziwak jestem, widzę
w tem wiele piękna i zdaje mi się, że piękno jest
dziesięciokrotnie cenniejsze przez to, że na nizinach
życia również istnieje.
Ale czemuż tak biedna kobieta!... — przerwała mimowoli Ruth. Potem nagle zdławiła -waną[1] myśl i wykrzyknęła:
- ↑ Początek wyrazu nieczytelny