Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/194

Ta strona została przepisana.

— O, to jest poniżające! To jest brzydkie! To jest brudne!
Przez chwilę zdawało się chłopakowi, że serce mu bić przestanie. Brudne! Coś podobnego nie śniło mu się nawet! Nie przypuszczał wogóle, że można... Całe opowiadanie ognistemi zgłoskami zabłysło mu przed oczyma, lecz w tem olśniewającem świetle szukał napróżno myśli nieczystej. Wtedy serce ożyło znowu. Nie! Na to nie zasłużył.
— Dlaczego nie wybrał pan ładniejszego tematu? — pytała panienka. — Wiemy, że są na świecie rzeczy brudne, ale to nie racja...
Mówiła jeszcze długo w zapale oburzenia, lecz Martin już nie słuchał. Uśmiechał się sam do siebie, patrząc na jej twarz dziewiczą, tak niewinną, tak do głębi niewinną, że przeczystość tych lic zdawała się zawsze promieniować ku niemu, broniąc od wszelkiego pyłu ziemi i nurzając w powodzi eterycznego błękitu, co chłodny jest, miękki i aksamitny jak światło gwiazd. „Wiemy, że są na świecie rzeczy brudne!“ Wyobraził sobie, co też ona wiedzieć mogła i uśmiechnął się, jak z miłego żartu. I zaraz potem rozbłysnął mu przed oczyma kalejdoskop niezliczonych szczegółów, całe morze brudnych spraw tego świata, które znał, i przez które sam przeszedł. W tej chwili przebaczył Ruth niezrozumienie jego noweli. Cóż temu winna, że nie rozumie? Bogu niech będą dzięki, że urodziła się i uchowała w tej śnieżnej bieli. On zato zna życie dobrze; życia brud i piękno, wielkość i podłość i — na Bo-