ga! — tak właśnie mówić będzie światu! Czyż święci w niebie mogą nie być czyści i piękni? To nie
zasługa, świętość wykwitła na bagnie — oto cud
wiecznie żywy, oto prawdziwa wartość. Dostrzec
wyżyny z otchłani bagniska, wznieść się i schwytać
błysk piękna mglisty i daleki oczyma zalewanemi
przez namuł, a wreszcie, wyrwawszy się słabości
i odrętwieniu, występkowi i piekielnym mocom —
posiąść siłę i prawdę i najwyższe krainy ducha...
Dosłyszał oderwane zdanie z przemowy Ruth.
— Ton całej noweli jest niski, a przecież tak
wiele mamy rzeczy wzniosłych, o których mówić
warto. Weźmy naprzykład „In Memorjam“.
Miał ochotę przypomnieć jej „Locksley Hall“
i byłby to zrobił, gdyby wizja nie owładnęła nim
znowu i nie postawiła przed oczy samej Ruth właśnie, samicy gatunku ludzkiego, istoty co z pierwotnego fermentu wznosiła się, wpełzała, wdrapywała
coraz wyżej po nieskończonej drabinie życia, przez
tysiące tysięcy wieków i z larwy bezkształtnej przeobraziła się w ową Ruth, kobietę piękną, nieskalaną,
boską, co potrafiła wzbudzić miłość, nawróciła ku
dobremu, kazała zapragnąć smaku świętości — komu? — jemu, Martinowi, który również sposobem
przedziwnym wznosił się z chaosu, bezkształtu i niezliczonych omyłek nieskończonego stwarzania. Oto
wspaniałe dzieje, oto cud, oto temat do pisania!
Gdybyż znaleźć było można odpowiednie słowa!
Święci w niebie? Cóż, ostatecznie są tylko świętymi
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/195
Ta strona została przepisana.