i nie mogą wyjść poza siebie! Ale on jest przecie
człowiekiem...
— Pan ma siłę — wpadły mu znowu w uszy słowa mówiącej panienki, — ale siła ta jest nieujarzmiona...
— Coś niby byk w sklepie z chińską porcelaną —
wtrącił Martin i w odpowiedzi uzyskał blady
uśmiech.
— Musi pan rozwinąć w sobie zmysł krytyczny,
wyrobić smak, wytworność tonu, umiar...
— Ważę się na zbyt wiele — odmruknął. Ruth
uśmiechnęła się twierdząco, poczem okazała gotowość wysłuchania dalszych utworów.
— Nie wiem, co pani o tem powie — tłumaczył
się Martin. — Opowieść jest dziwaczna. Obawiam
się, że nieco wystąpiłem z brzegów, intencje miałem
przecież jak najlepsze. Proszę nie zwracać uwagi
na szczegóły, ale starać się ogarnąć rzecz wielką,
o którą mi chodzi. Jest wielka i prawdziwa, ale niestety nie potrafiłem zdaje się uczynić jej zrozumiałą.
Czytał — i czytając obserwował dziewczynę. Nareszcie jest wzruszona! — pomyślał. Siedziała nieruchomo, z oczyma utkwionemi w czytającego, z oddechem wstrzymanym, opanowana i zaklęta — jak
przypuszczał Martin — czarem tego, co był stworzył. Nowela zwała się „Przygoda“. Była to istotnie
apoteoza Przygody, — nie tej z fantastycznych książek dla młodzieży — lecz przygody prawdziwej —
dzikiej władczyni czynu, wielkiej gdy karze, wiel-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/196
Ta strona została przepisana.