biały piasek wybrzeża, światła parowców, stojących
z ładunkiem cukru na kotwicy, dalekie głosy pijanych majtków, nawoływania objuczonych tragarzy,
gniewny płomień w twarzy Meksykanina, błysk jego oczu zwierzęcych w świetle gwiazd, zgrzyt noża
po nagiej szyi, bluzgnięcie krwi, tłum, okrzyki, dwa
zawzięcie splecione ciała, toczące się wdół po sypkim piasku i — słodki dźwięk gitary, niewiadomo
skąd łagodnie płynący. Taki majak wirował uporczywie w pamięci. Czy też malarz, który stworzył
obraz olejny, wiszący tam na ścianie, mógłby to namalować? — zaskoczył Martina niespodziany pomysł. Biały pas wybrzeża, gwiazdy i światła dalekich parowców — oto tło, — myślał. A tu bliżej,
ciemna grupa ludzi, otaczająca walczących. Nóż
zajmuje ważne miejsce na obrazie i mógłby wyglądać doskonale z ostrzem błyskającem pod gwiazdami. Z całej barwności wyobraźni nic jednak nie
przedostało się do słów.
— Chciał mi odgryźć nos — zakończył.
— Och! — szepnęła panienka słabym, zgaszonym
głosem, i Martin zauważył cień niesmaku na wrażliwej twarzy.
Poczuł wstyd, i ciemny rumieniec zakłopotania
oblał warem jego ogorzałe od wiatru policzki. Twarz
poczęła go palić, jakby ją wsunął w otwarte drzwi
okrętowego paleniska. Tak ponure rzeczy jak bójki nożowe nie były zapewne odpowiednią rzeczą dla
konwersacji z damą. Sądząc z książek, ludzie jej
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/20
Ta strona została przepisana.