dnak dotrzymywał placu, o, zawsze dotrzymywał
placu!
Przypomniał sobie teraz wąskie przejście między napół rozwalonemi domkami. Wylot zablokowany był przez jednopiętrowy budynek murowany, z którego bezustannie wydzierał się nazewnątrz
rytmiczny hałas drukarni, odbijającej wieczorowe
wydanie „Ankiety“. Martin miał lat jedenaście,
Łeb-jak-Ser trzynaście i obaj sprzedawali „Ankietę“. Dlatego właśnie stali w tem miejscu, czekając
na swoją porcję gazet. Łeb-jak-Ser natychmiast zaczepiał Martina i rozpoczynała się walka, której
nie kończono nigdy, gdyż o godzinie trzy na czwartą otwierano drzwi drukarni i tłum gazeciarzy
wdzierał się do środka, spragniony gazet.
— Spiorę cię jutro — słyszał Martin codzienne
wyzwanie nieprzyjaciela i własny piskliwy, drżący
od łez głosik, uparcie obiecujący stawić się jutro.
Istotnie, Martin zjawiał się nazajutrz, umyślnie
śpiesząc ze szkoły, żeby ubiec wroga choć o trzy
minuty. Koledzy dodawali mu odwagi, udzielali rad,
krytykowali metody bokserskie i obiecywali niezawodne zwycięstwo, jeśli rad ich posłucha. Ci sami
chłopcy zresztą dawali przeciwnikowi te same rady. A jakże upajali się walką! Martin zazdrościł im
nawet widowiska, jakiego sam codziennie wraz
z Łbem-jak-Ser dostarczał. Walka rozpoczynała się
natychmiast i trwała bez antraktów całe trzydzieści
minut, aż do chwili otwarcia drzwi drukarni.
Martin przyglądał się teraz własnej dziecinnej
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/204
Ta strona została przepisana.