figurce, śpieszącej ze szkoły ku zaułkowi „Ankiety” Nie mógł iść prędko, obity i obolały od nieustannych bójek. Przedramię, co odparło już niezliczone ciosy, było czarno-sine od dłoni aż do łokcia, miejscami zaś w wymęczonych mięśniach rozpoczynało się zapalenie. Bolała głowa, ramiona i plecy, bolał kark, bolało całe ciało; umysł był zmęczony, oszołomiony, ciężki. Dziecko nie potrafiło
już bawić się, ani uczyć w szkole. Nawet całodzienne, spokojne siedzenie w ławce męczyło ponad miarę. Chłopcu zdawało się, że wieki minęły od dnia
rozpoczęcia codziennych walk; czas wydłużał się
w straszliwą nieskończoność, pełną dalszych starć.
Dlaczego nie można pokonać wroga? — myślał nieraz. To odrazu uwolniłoby od męki. Nigdy jednak
nie przyszło mu do głowy, żeby poprostu przerwać
walkę, pozwoliwszy wrogowi nasycić się biciem.
Tak więc, zdobywając trudną sztukę cierpliwości,
chory na ciele i duszy, wlókł się Martin codziennie
na zaułek „Ankiety”, aby spotkać wiecznego wroga,
zwanego Łeb-jak-Ser. Ten ostatni był również chory i skłonny już nawet do zlikwidowania awantur,
gdyby nie galerja urwisów, żądnych widowiska
i czyniących dumę zapaśników równie bolesną, jak
nieodzowną. Pewnego popołudnia, po dwudziestu
minutach rozpaczliwych wysiłków wzajemnego unicestwienia się, normowanych jednak niezłomnemi
prawami boksu (nie kopać nogami, nie uderzać poniżej pasa, nie tykać leżącego), zdyszany Łeb-jak-Ser zaproponował przeciwnikowi, żeby się uważał
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/205
Ta strona została przepisana.