Ta strona została przepisana.
go, co przeżył on — jedną piędź tego bagna, przez
które się przedarł!
Wstał gwałtownie i przejrzał się w lusterku.
— Tak oto z prochuś powstał, i, Martin Eden —
wymówił uroczyście — oczy utopiłeś w wielkiej
światłości, ramionami roztrąciłeś gwiazdy, zdusiłeś
w sobie bestję i walczysz o najwyższe dary życia.
Spojrzał na siebie bacznie i uśmiechnął się.
— Nieco histerji i melodramatu, hę? — zagadnął drwiąco. — Nic nie szkodzi. Pobiłeś Łeb-jak-Ser, to pobijesz i wydawców, choćbyś na to zużył
dwa razy po jedenaście lat. Nie zatrzymasz się tu,
gdzie jesteś. Masz walić naprzód. To znaczy aż do
końca, uważasz bratku, do końca.