Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/217

Ta strona została przepisana.

— Niema dla mnie nikogo? hę? — zagadnął tamten. — Ba, a ja potrzebuję koniecznie dzisiaj.
Odwrócił się i począł obserwować Martina, Martin zaś, obserwując ze swej strony, zauważył opuchłą i wybladłą twarz, ładną, lecz zmiętą; poznał odrazu ślady całonocnej pijatyki.
— Szukacie zajęcia, hę? — zagadnął tamten. — A czego możecie się podjąć?
— Wszelkich ciężkich robót, pozatem żeglarstwa, pisania na maszynie, stenografji. Doskonale też jeżdżę konno. Zresztą, podejmę się każdej pracy — brzmiała odpowiedź.
Tamten skinął głową.
— To brzmi wcale nieźle. — Nazywam się Dawson, Joe Dawson. — Poszukuję pomocnika do pralni.
— Trochę za dobrze, jak dla mnie, — uśmiechnął się Martin, wyobraziwszy sobie własne łapy, prasujące powiewne figliki kobiece. Poczuł jednak sympatję do nowego znajomego, więc dodał:
— Mógłbym robić co cięższe pranie. Praktykowałem już na okręcie.
Joe Dawson zastanowił się przez chwilę.
— Chodźcieno bliżej, to się dogadamy. Chcecie posłuchać?
Martin skinął głową.
— Jest to mała, parowa pralnia na wsi, w hotelu przy Gorących Źródłach, uważacie. Całą robotę robi dwóch, starszy i pomocnik. Ja właśnie jestem star-