Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/223

Ta strona została przepisana.

oślepiającem świetle lamp elektrycznych, dopóki ostatnia sztuka nie została uprasowana i posłana do sortowni. Noc była gorąca, prawdziwie kalifornijska, i chociaż okna otworzono naoścież, izba z rozpalonym do czerwoności piecem zdawała się czeluścią piekielną. Martin i Joe, rozebrani do koszuli, z nagiemi ramionami, ociekali potem i z trudnością chwytali powietrze.
— To prawie jak ładowanie okrętu pod zwrotnikami — odezwał się Martin, kiedy wchodzili po schodach.
— Nic, brachu, nadasz się — odrzekł Joe, — orzesz, jak się patrzy. Jeśli tak dalej pójdzie, będziesz na trzydziestu dolarach tylko pierwszy miesiąc. Potem dostaniesz swoje czterdzieści. Tylko mi nie gadaj, żeś nigdy nie pracował; już ja lepiej wiem.
— Ależ do dnia dzisiejszego ani ściereczki, daję słowo — protestował Martin.
Znalazłszy się w swoim pokoju, zdziwił się własnemu niepomiernemu zmęczeniu, zapomniawszy, że czternaście bitych godzin nie odrywał rąk od pracy. Nastawił budzik na szóstą i odmierzył sobie wstecz pięć godzin. Mógł poczytać do pierwszej. Zdjąwszy buty dla ulżenia spuchniętym nogom, zasiadł przy stole pośród kochanych książek. Otworzył Fiske’go, którego porzucił był przed dwoma dniami i zaczął czytać. Ale już pierwszy rozdział nastręczył tyle trudności, że trzeba było zaczynać raz jeszcze od początku. Nagle Martin ocknął się od