Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/225

Ta strona została przepisana.

koszul męskich, ujmując je jednym ruchem taft, żeby oszywki przy rękawach, oszywki przy szyi i gors dostały się równocześnie do ręki prawej, resztę zaś sztuki podtrzymywała tymczasem ręka lewa, zabezpieczając od krochmalu. Prawa nurzała się w krochmal, w krochmal tak gorący, że co chwila chłodzić ją było trzeba w kuble zimnej wody. Tej nocy pracowali do wpół do jedenastej, krochmaląc powiewne i frywolne rozmaitości damskie.
— Eh, cisnąłbym to precz, a sam zpowrotem pod zwrotniki — zaśmiał się Martin.
— A jabym już wolał emeryturkę — odpowiedział poważnie Joe. — Nie znam się na niczem, prócz prania.
— Zato znacie się doskonale.
— Myślę! Zacząłem w Contra Costa w Oakland, mając lat jedenaście. Podawałem do magla. Było to osiemnaście lat temu i odtąd nie tknąłem już innej roboty. Ale nigdzie nie jest tak ciężko jak tutaj! Powinniby nam dodać jeszcze co najmniej jednego chłopa. Jutro znów w nocy. Zawsze we środę w nocy kołnierzyki i mankiety pod magiel.
Martin nastawił budzik, usiadł przy stole i otworzył Fiskego, ale nie doczytał nawet pierwszego rozdziału. Wiersze mieniły się i zlewały w jedno, głowa chwiała mimowoli. Chodził więc po izbie tam i zpowrotem, waląc z całych sił pięściami w głowę, nie mógł jednak przezwyciężyć tumanu snu. Trzymał książkę przed oczyma, a powieki uparcie rozsuwał palcami i usnął z szeroko otwartemi oczyma.