Martin nauczył się wielu rzeczy. Już w pierwszym tygodniu obaj robotnicy wykończyli przez jedno popołudnie dwieście sztywnych koszul. Joe manipulował narzędziem, złożonem z żelazka, osadzonego dla zwiększenia nacisku na stalowym resorze.
Narzędziem tem przeciągał po oszywkach u rękawów i oszywce u kołnierza, nastawiając ją pod kątem prostym do koszuli. Na przestrzeni gorsu odbywał każdorazowo wspaniały „finisz“. Skończywszy, ciskał sztukę na stół, gdzie podchwytywał ją
Martin i „wygładzał“, czyli doprasowywał części
niekrochmalone.
Robota była wyczerpująca, prowadzona nieustannie z wytężoną szybkością. Na werandzie hotelu
spoczywali mężczyźni i kobiety w przewiewnej bieli,
sącząc chłodzące napoje i unikając starannie przyśpieszania obiegu krwi. W pralni zaś powietrze zionęło żarem; olbrzymi piec rozpalony był do białości,
z pod żelazek, przesuwanych po wilgotnych materjach, buchały kłęby pary. Temperatura tych żelazek różniła się znacznie od stosowanej powszechnie
przez gospodynie. Żelazko, wytrzymujące zwykłą
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/228
Ta strona została przepisana.
Rozdział XVII