danie, postać Ruth mgliście jawiła się w osłabłej
pamięci.
— Piekło, bratku, co? — zauważył kiedyś Joe.
Martin skinął głową w milczeniu, lecz poczuł, że
wzbiera w nim gniew. Konstatowanie faktu było
co najmniej zbyteczne. Podczas pracy wogóle nie
rozmawiali ze sobą. Wszelka konwersacja przeszkadzała automatyzmowi ruchów, jak przeszkodziła
chociażby w tej chwili, zmuszając Martina do chybienia o jedno posunięcie i do załatania błędu dwoma nadprogramowemi ruchami.
W piątek rano wypadała kolej prania. Dwa razy
na tydzień przepuszczano przez maszynę bieliznę
hotelową: prześcieradła, poszewki, ręczniki, obrusy,
serwety. Skończywszy, wzięli się obaj do „krochmalonych wymysłów“. Była to robota marudna, denerwująca, precyzyjna i Martin nie miał w niej jeszcze wprawy. A jednak, mylić się nie było wolno:
najmniejsza omyłka oznaczała ruinę.
— Patrz! — odezwał się Joe, podnosząc do góry
pajęczy staniczek damski, który cały schować było
można w zamkniętej pięści. — Podrzyjno to i dwadzieścia dolarów spadnie z pensyjki, jak nic.
Wobec tego Martin nie podarł, zwolniwszy natężenie muskułów rąk, chociaż napięcie nerwowe
wzrosło w nim mocniej, niż kiedykolwiek. Nie bez
uciechy też słuchał przekleństw towarzysza, który męczył się nad ślicznemi figielkami, noszonemi
przez kobiety, co same prać ich nie potrzebują.
„Krochmalone wymysły“ były zmorą Martina, udrę-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/231
Ta strona została przepisana.