siebie i życie. Dręczyło go uczucie bankructwa. Wydawcy mieli rację, nie przyjmując jego utworów.
Widział to teraz jasno i kpił z dawnych marzeń.
Ruth odesłała mu pocztą „Liryki Morza“. List panienki przeczytał apatycznie. Usilnie pragnęła wyrazić mu, jak bardzo jej podobał się poemacik, jak
bardzo był piękny. Nie umiała jednak kłamać, Martin zaś czytał dobrze pomiędzy linjami. Napewno
uważała, że wiersze nie były nic warte; słyszał to
wyraźnie w każdem wstrzemięźliwem, pozbawionem
entuzjazmu, słowie. Miała rację! Przekonał się
o tem, odczytawszy raz jeszcze własny utwór.
„Czar i piękno“ To też Martin zastanawiał się tylko, jak można było napisać coś podobnego, śmiałość wyrażeń wydała mu się groteskowa, liryzm był
wprost monstrualny, każde słowo brzmiało jak absurd, nonsens, niemożliwość. Byłby odrazu spalił
„Liryki Morza”, gdyby starczyło mu energji na
rzucenie ich w ogień. Tliło się co prawda palenisko
pod maszynami, lecz Martinowi nie starczyło sił,
żeby wstać, zanieść papiery i cisnąć w płomień. Całą
energję zużył na pranie cudzej bielizny. Na życie
osobiste nie pozostało nic.
Zdecydował, że w nadchodzącą niedzielę przezwycięży się i odpowie na list panny Morse. Lecz w sobotę wieczorem, po skończonej pracy i po kąpieli,
owładnęła nim nieprzeparcie chęć zapomnienia. Począł iść w kierunku miasteczka zwolna i od niechcenia, mimowoii pośpieszając kroku w pobliżu
karczmy.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/236
Ta strona została przepisana.