Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/238

Ta strona została przepisana.

Nareszcie! Oto życie, pierwszy oddech życia od trzech tygodni! Wróciły sny na jawie; wyrwała się z ciemnicy fantazja i olśniła po dawnemu, potężna i jaśniejąca; zwierciadło wizji było znowu srebrzyście czyste, przezrocze jak kryształ, spienione od marzeń. Czar i piękno wstały z martwych, potęga ożyła i pozwoliła sobą zawładnąć. Martin próbował opowiedzieć to Joe, lecz Joe miał własne, odrębne przeżycia na temat oswobodzenia się od niewolniczej pracy i dorobienia się własnej wielkiej, parowej pralni.
— Powiadam ci, Mart, bachory nie będą robiły w mojej pralni — nigdy w świecie! I żywa dusza nie będzie robiła po szóstej wieczór! Słyszysz, coć gadam, hę? Będzie dość maszyn i dość rąk, żeby wszystko odwalić na czas. A ty ostaniesz moim pomocnikiem! Zrobię cię zarządzającym całego interesu, całego, caluteńkiego. Ot, taki mam, uważasz, plan... Przechodzę psiakrew na czystą wodę i oszczędzam monetę przez całe dwa lata, oszczędzam, a potem...
Ale Martin odwrócił się, pozwalając koledze mówić do karczmarza, dopóki ten nie został odwołany przez dwóch nowoprzybyłych, co wchodząc, przyjęli odrazu zaproszenie Martina. Martin częstował po królewsku, ciągnąc do picia wszystkich i każdego: okolicznych gospodarzy, stajennego i ogrodniczka z hotelu, wreszcie samego karczmarza i jakiegoś nieznajomego przybłędę, co wśliznął się jak cień i jak cień słaniał w kącie izby.