Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/24

Ta strona została przepisana.

kach, z czerwoną pręgą od świątecznego kołnierzyka na szyi, młodzieńca, który niewątpliwie zbrukany był i poniżony przez życie w najniższych sferach społeczeństwa. Ruth była czysta i czystość ta buntowała się przeciwko takiemu mężczyźnie. Ale była zarazem kobietą i w tej chwili po raz pierwszy zetknęła się w samej sobie z paradoksem kobiecości.
— ...Więc, jak mówiłam... zaraz, zaraz, cóż to ja mówiłam? — urwała raptownie i roześmiała się wesoło z własnego roztargnienia.
— Mówiła pani, że Swinburne nie jezd właściwie wielkim poetą, ponieważ — i tu właśnie pani przerwała — pośpieszył z odpowiedzią Martin, tem skwapliwiej, że nagle przeszyło go niezrozumiałe uczucie głodu i rozkoszne, drobne iskierki przebiegły wzdłuż ciała na dźwięk jej młodego śmiechu. „Jak srebro — pomyślał — jak drgające srebrne dzwoneczki"... W tej samej chwili i tylko na mgnienie oka pomknął myślą do dalekiego kraju, gdzie razu pewnego siedział z fajeczką w zębach pod różowem drzewem kwitnącej wiśni i słuchał dzwoneczków śpiczastej pagody, zwołujących na modlitwę wiernych w słomianych sandałach.
— Ach, tak, dziękuję — odrzekła panienka — Swinburne istotnie niezawsze zadawalnia nasz smak estetyczny, gdyż... jakby to powiedzieć... no, bywa niedelikatny. Niektóre jego utwory właściwie nie powinny wogóle być czytane. Każde słowo prawdziwie wielkiego poety pełne jest wzniosłej prawdy i znajduje oddźwięk w tem, co jest w nas najlep-