szego. Żadna myśl jego nie może przestać istnieć bez istotnego uszczerbku dla kultury.
— A mnie się widziało, że Swinburne jezd wspaniały, choć coprawda mało go przeczytałem. Nie myślałem, że taki z niego szelma. To, o czem pani mówi, widać zapewne w innych książkach...
— W tej, którą pan czytał, również niejedna linja została napisana zupełnie zbytecznie — oświadczyła suchym, dogmatycznym tonem.
— Widocznie je opuściłem — zdecydował chłopak. — To wszystko, co czytałem, było bycze. Jakieś jasne, gorące, napoiło mnie całego ciepłem i rozświetliło w środku jak słońce, albo... albo może jak reflektor! Takie właśnie odniosłem wrażenie. Ale wogóle przyznaję, że zupełnie nie znam się na poezji... proszę pani.
Umilkł zmieszany. Był zażenowany, boleśnie zażenowany nieumiejętnością wyrażania się. Czuł wielkość i żywe piękno tego, co czytał, ale słowa nie chciały słuchać myśli. Nie potrafił wyrażać uczuć i porównał się pocichu do żeglarza, zabłąkanego wśród nocy na pełnem morzu i prącego naoślep przed siebie. — Dobrze więc — zadecydował w duchu — trza tera, żeby nie wiem co, otrzeć się o ten nowy świat.
Nie było dotychczas rzeczy, którejby nie osiągnął, jeśli osiągnąć postanowił. Obecnie nadszedł czas nauczyć się mówić w taki sposób, aby Ona zrozumieć mogła jego uczucia. Ona zasłaniała już cały jego widnokrąg.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/25
Ta strona została przepisana.