Ruth kochała przecie naturę, w hojnem więc bogactwie wyobraźni nadawał Martin scenie czytania
coraz to inne ramy. Czasami siedzieli w jakiejś
dolince, zamkniętej stromemi ścianami, niekiedy na
słonecznych łąkach górskich, to znów nisko wśród
wydm siwego piasku wybrzeża, gdzie fale u stóp
syczały pianą, albo wreszcie daleko, na nieznanej,
wulkanicznej wysepce podzwrotnikowej, gdzie lekkie kaskady wód w locie stają się mgłą i dosięgają
morza jako zwiewne, jasne kłęby, co słaniają się
i chwieją polotnie za każdym zbłąkanym oddechem
wietrzyka. Ale zawsze i wszędzie na pierwszym
planie obrazu siedzieli oboje z Ruth, władcy piękna, zaczytani i dzielący swe myśli, a na planie dalszym, niewidocznym, ukrytym poza tłem krajobrazu, istniała zawsze praca, powodzenie i pieniądz,
zdobyty własnemi siłami i czyniący ich panami
świata i skarbów świata.
— Radziłabym mojej dziewczynce być nieco
ostrożniejszą — ostrzegła pewnego dnia córkę pani
Morse.
— Wiem o czem myślisz, mateczko. Ale to niepodobieństwo! On nie jest przecie...
Ruth spłonęła rumieńcem, czystym rumieńcem
dziewczęcym, wykwitłym na pierwsze dotknięcie
słowami przez matkę, tak czczoną, najtajniejszych,
najświętszych spraw.
— ...z twojej sfery — dokończyła pani Morse.
Ruth skinęła twierdząco.
— Nie chciałam mówić o tem, ale tak jest istot-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/250
Ta strona została przepisana.