Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/253

Ta strona została przepisana.

chciałam powiedzieć! A słodko jest być kochaną... w ten sposób właśnie. Ty mnie rozumiesz, mateczko. Słodko jest czuć się naprawdę, do głębi kobietą... — Ukryła twarzyczkę na kolanach matki i załkała: — Ja wiem, ty myślisz, że jestem okropna, ale jestem tylko uczciwa i mówię ci wszystko tak, jak czuję.
Pani Morse była dziwnie zasmucona i uradowana zarazem. Jej dziewczynka, jej dziecko, co przecie skończyło nawet uniwersytet — przestało istnieć. Na jej miejsce nadeszła córka-kobieta. Próba udała się znakomicie. Dziwny brak w naturze Ruth został wypełniony, wypełniony bez wstrząśnień i niebezpieczeństw. Ten nieokrzesany chłopak z morza odegrał rolę posłusznego narzędzia. Ruth nie kochała go, ale przez niego zrozumiała własną kobiecość!
— Ręce mu drżą, — spowiadała się dziewczyna, z twarzą płonącą rumieńcem wstydu. — To jest bardzo zabawne, ale szkoda mi go swoją drogą. A kiedy ręce drżą mu zanadto, a oczy za jasno płoną — wtedy, o, wtedy wygłaszam wiele wzniosłych rzeczy o życiu, konieczności poprawy i t. d..., ale on mnie ubóstwia, wiem o tem. Jego oczy i ręce nie kłamią. I zmusza mnie, żebym się poczuła dojrzałą na samą myśl o tem — na samą myśl. Czuję, że posiadam coś, do czego mam istotne prawo, co czyni mnie taką, jak inne dziewczęta... i... młode kobiety. Teraz wiem, że dawniej nie byłam jak one, i wiem, że to cię niepokoiło. Myślałaś, że nie wiem o tym twoim kochanym niepokoju, ale ja wiedziałam...