wano tymczasem instynkty, przyzywano całą naturę miłosną kobiety. Zarazem jasne było jak dzień,
że Martin kocha Ruth, to też dziewczyna świadomie
rozkoszowała się objawami miłości: blaskiem oczu
pełnych tkliwości, drżeniem rąk i tym nigdy nie
zawodzącym rumieńcem, co przebiegał ciemną falą
pod bronzową opalenizną skóry. Panienka szła nawet dalej, rozpłomieniając go nieśmiało, tak delikatnie i ostrożnie, że chłopak nic nie podejrzywał,
tak zaś mimowoli i półświadomie, że sama nie
wiedziała o tem prawie. Drżała jednak z rozkoszy,
zbierając dowody swej potęgi, które czyniły ją
kobietą, córą prawdziwą Ewy. Igrała z mężczyzną
i upajała się jego męką.
Niemy z nieśmiałości i z nadmiaru uczucia, Martin zabiegał nieprzemyślnie i niezdarnie, nie zaprzestając jednak zdobywania dziewczyny przez zetknięcie fizyczne. Zbliżenie jego rąk miłe było panience,
a nawet po stokroć więcej niż miłe. Martin nie wiedział o tem, wiedział jednak, że zbliżenie nie sprawia
jej przykrości. Nie znaczy to, żeby za wyjątkiem
powitań i pożegnań, dotykali rąk swych często. Bynajmniej. A jednak, prowadząc rowery, przeglądając
poezje, odwracając karty wspólnie czytanej książki,
znajdowali niejedną sposobność przelotnego spotkania dłoni. Nie brakło również włosom dziewczyny
okazji muśnięcia policzków chłopaka, ani ramionkom, pochylonym nad pięknością książki — zetknięcia z szerokiemi ramionami. Ruth uśmiechała się
pocichu, czując nagłą, a niewiadomo skąd nadbie-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/261
Ta strona została przepisana.