głą chęć zatopienia palców w bronzowe kędziory,
chłopak zaś pragnął gorąco, aby zmęczywszy się
czytaniem, móc głowę złożyć na Jej kolanach i marzyć z zamkniętemi oczyma o wspólnej przyszłości,
co nadejdzie. Dawniej, na majówkach niedzielnych,
w ogrodzie Schellmound, albo w Parku Schuestson,
kładł tak głowę na niejednych kolanach dziewczęcych i zwykle zasypiał raptownie i samolubnie, podczas gdy dziewczyna osłaniała mu twarz od słońca,
spoglądała cierpliwie i kochała mocno, dziwiąc się
jego pańskiej niedbałości o miłość. Złożyć głowę
na kolana dziewczyny było dotychczas najłatwiejszą na świecie rzeczą i oto nagle okazało się, iż kolana kobiece bywają czasem niedosięgalne i zakazane. A jednak siła zdobywcza Martina, jego czar
męski, leżał właśnie w powściągliwości. Dzięki niej
ostrożność panienki dotychczas spala spokojnie. Będąc płochliwą i nieśmiałą, Ruth nie przelękła się jednak nigdy zdradliwej pochyłości tego obcowania
sam na sam. Nieznacznie i nieświadomie, przyciągało ją coś ku Martinowi i zbliżało coraz bardziej,
podczas gdy on, odczuwając tę stopniowo dojrzewającą bliskość, pragnął odważyć się — lecz wciąż
pełen był trwogi.
Odważył się wreszcie pewnego popołudnia, zastawszy Ruth w przyciemnionym salonie, cierpiącą
na nieznośny ból głowy.
— Niema rady — odpowiedziała na jego zaniepokojone pytanie. — Zresztą, nie brałam nawet żadnych proszków, doktór Hall nie pozwala.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/262
Ta strona została przepisana.