— Zdaje mi się, że mógłbym wyleczyć panią bez
pomocy lekarstw — odrzekł Martin. — Nie jestem
pewien, rzecz prosta, ale chciałbym spróbować. Poprostu pewien rodzaj masażu. Nauczyłem się tej
sztuki od Japończyków. Jak pani wiadomo, jest to naród masażystów. Potem douczono mię jeszcze na
Hawai. Tam nazywają to „lomi-lomi“. Pomaga nie-
gorzej od lekarstwa, a niekiedy nawet lepiej.
Zaledwie ręce Martina dotknęły czoła Ruth —
dziewczyna odetchnęła z ulgą.
— O, jak dobrze — wyrzekła.
W pół godziny potem odezwała się raz jeszcze,
pytając:
— Czy pan aby nie zmęczony?
Pytanie zadane było od niechcenia, gdyż panienka wiedziała dobrze, jaką usłyszy odpowiedź. Potem zatonęła w półsennej kontemplacji, wchłaniając kojący balsam mocy. Życiodajna siła tryskała
z końców męskich palcy, słodką przemocą odganiając ból. Wreszcie z uczuciem ulgi i spokoju dziewczyna usnęła cicho, Martin zaś odszedł natychmiast.
Wieczorem zatelefonowała, żeby podziękować.
— Spałam aż do obiadu — mówiła. — Wyleczył
mnie pan zupełnie i nie wiem wprost, jak mam wyrazić swą wdzięczność.
Martin, rozgrzany wzruszeniem, pełen słów niewymówionych, szczęśliwy, odpowiadał coś panience,
a pośród obojętnych wyrazów telefonicznej rozmowy wstawało mu w myśli wspomnienie Browninga
i chorowitej Elżbiety Barret. Co raz się stało, stać
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/263
Ta strona została przepisana.