Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/265

Ta strona została przepisana.

Księżyc nie wzeszedł jeszcze i Ruth, wpatrzona w gwiaździstą otchłań nieba, poczuła się nagle dziwnie samotna i stęskniona. Spojrzała na Martina. Podmuch świeżego wiatru posuwał łódkę, kłoniąc ją na bok aż prawie burtą na wodę, chłopak zaś z jedną ręką na sterze, z drugą przy żaglu, kierował swobodnie, patrząc równocześnie w dal ku północnemu brzegowi, gdzie leżał cel podróży. Nie widział spojrzenia dziewczyny, ona zaś patrzyła przeciągle, uważnie, rozmyślając mimowoli, co za dziwaczne zaślepienie każe temu potężnemu mężczyźnie marnować lata młodości na pisaniu jakichś powiastek i wierszyków, skazanych zgóry na fatalną mierność i brak powodzenia!
Oczy panienki sunęły wzdłuż mocnej szyi młodzieńczej, półwidnej w cieniu wieczoru, ku wspaniale osadzonej głowie, i natychmiast dobrze znane pragnienie zarzucenia rąk na tę szyję napłynęło ku niej nieodparcie. Siła, dla której czuła pogardę — czarowała ją. Poczucie samotności i tęsknoty stało się bardziej wyraźne i czemuś nagle połączone ze zmęczeniem. Dokuczało pochylenie łódki. Dziewczyna mimowoli wspomniała uleczony ból głowy i kojący spokój, jakim włada ten mężczyzna. Siedzi oto blisko, zupełnie blisko, a czółno zdaje się kłonić ku niemu. Nagle, niezrozumiały impuls kazał Ruth pochylić się i poszukać spoczynku w oparciu o męską siłę — impuls niejasny, napół świadomy, który wtedy nawet, gdy pojęła, opanował ją wszechwładnie i pchnął, pchnął mocno. A może było to pochyle-