Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/266

Ta strona została przepisana.

nie łódki? Ruth nie wiedziała — nie dowiedziała się nigdy. Wiedziała tylko, że przylgnęła do męskiego ramienia, odpoczynek zaś, spokój i ukojenie bardzo były słodkie. I może znów z winy łódki — nie uczyniła wysiłku, aby się oderwać. Przywarła leciutko, przywarła jednak niewątpliwie i nie cofnęła ramion, gdy chłopak poruszył się zwolna, chcąc, żeby usiadła wygodniej. Było to szaleństwo, Ruth jednak nie chciała rozważać. Przestała być sobą — była kobietą w całej pełni kobiecych pragnień. I chociaż przytuliła się lekko, leciuteńko, pragnienie zostało nasycone. Nie czuła już zmęczenia. Martin nie wyrzekł ani słowa. Gdyby się był odezwał — zniknąłby czar. Powściągliwość miłosna przedłużyła jednak chwilę cudu. Chłopak, oszołomiony i upojony, nie rozumiał, co się stało. Było to zbyt cudowne, żeby mogło nie być ułudą gorączki. Zwalczał szalone, nieprzytomne pragnienie ciśnięcia steru i żagla i pochwycenia dziewczyny w ramiona. Intuicja miłości powiedziała mu jednak, czego czynić nie należy. Rad był nawet, że ster i sznury zajmują ręce i nie pozwalają poddać się pokusie. Zato słabiej napinał żagle łodzi, pozwalając wiatrowi bezkarnie ześlizgiwać się z płócien i rozmyślnie przedłużając jazdę. Na brzegu bowiem trzeba będzie wysiąść i cud się skończy. Żeglował po mistrzowsku, sterując sprawnie i nie nasuwając jadącym najmniejszej myśli o niebezpieczeństwie.
Błogosławił teraz w duszy wszystkie wysiłki najcięższej pracy na morzu, co umożliwiła istnienie tej