gdy tylko pierwszy promień księżyca oświetlił łódkę. Wiedziała dobrze, że Martin nie uwierzy.
Podczas kilku dni następnych Ruth nie była już
sobą; stała się dziwną, strwożoną istotą, pełną niepewności i pragnień, przeciwnych rozsądkowi, pełną pogardy dla samej siebie. Świadomie jednak nie
chciała widzieć dokąd idzie, ani myśleć, co będzie
dalej. Żyła w gorączce oszołamiającej tajemnicy, do
głębi oczarowana i przerażona, żyła w nieustannem,
niezrozumiałem spłoszeniu. Jak deski ratunku trzymała się niezbitego postanowienia, iż nie pozwoli
Martinowi wyznać miłości. Dopóki się to nie stanie — wszystko będzie dobrze. Za kilka dni on ruszy na morze. A nawet, nawet jeżeli wyzna, wszystko również będzie dobrze. Nie może być inaczej,
bo przecież go nie kocha. Rzecz prosta, będzie to
pół godzinki kłopotliwe nieco, a dla niego ciężkie,
bo jednak, jednak, będą to dla niej pierwsze oświadczyny. Drżała rozkosznie na samą myśl o tem.
Prawdziwa kobieta miała przed sobą mężczyznę gotowego do wyznania miłości, do prośby o rękę. Była
to wiecznie żywa ponęta dla wszystkiego, co żyło
w dziewczynie jako płeć. Treść lat młodych, istota
kobiecości tętniły ze wzruszenia i oczekiwania. Myśli tłukły się płochliwie i polatywały niby ćmy, waione płomieniem. Ruth zaszła nawet tak daleko,
że w wyobraźni odtwarzała chwilę oświadczyn
Martina, układała odpowiedź odmowną, złagodzoną
lekko przez dobroć i podsycającą w chłopaku wierną
i szlachetną męskość. Przedewszystkiem — powi-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/268
Ta strona została przepisana.