Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/273

Ta strona została przepisana.

siło się coraz bardziej i przyciągało ku sobie, tuląc zwolna, miękko, pieszczotliwie. Nie mogła czekać dłużej. Z westchnieniem ulgi, nierozważnie, żywiołowo, w instynktownym porywie całej swej istoty, przegięła się, opierając głowę na męskiej piersi. Chłopak pochylił się gwałtownie, a kiedy wargi były już bliskie — usta dziewczyny pośpieszyły na spotkanie.
— To jest widocznie miłość — przemknęło jej przez myśl w krótkim momencie przytomności, który schwytać zdołała. — Jeśli nie miłość — wstyd byłby zbyt straszny! Nie, to chyba miłość właśnie... Kocha widocznie tego człowieka, który ją trzyma w ramionach, który przytula usta do jej ust. Przywarła mocniej, gibkim, pieszczotliwym ruchem. A w chwilę potem, półoswobadzając się z uścisku, raptownie i z uniesieniem zarzuciła obie ręce na młodzieńczą, bronzową od słońca szyję. Tak silną była tęsknota, tak napięte pragnienie, że dziewczyna wydała stłumiony jęk, rozplotła dłonie i osunęła się półomdlała w mocne ramiona.
Nie padło ani jedno słowo. Martin dwukrotnie jeszcze pochylał się i całował usta dziewczęce i za każdym razem wargi Ruth wyciągały się lękliwie na spotkanie, a całe ciało tuliło się szczęśliwym, pieszczotliwym ruchem. Lgnęła ku chłopakowi, niezdolna się opanować, on zaś siedział w milczeniu, półunosząc ją w ramionach i topiąc oczy niewidzące w majak wielkiego miasta hen, za rozlewiskiem zatoki. Po raz pierwszy w życiu obrazy nie rozkwi-