Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/274

Ta strona została przepisana.

tały mu przed oczyma. Pulsowały jeno barwy, światła i pobłyski, gorące jak ten dzień, gorące jak miłość. Pochylił się nad dziewczyną. Przemówiła.
— Kiedy pan pokochał? — padł szept.
— Od pierwszej, pierwszej chwili, jakem tylko zobaczył. Oszalałem odrazu i co dzień szalałem mocniej. Dziś jestem jeszcze szaleńszy — najdroższa. Jestem jak lunatyk, w głowie mi szumi ze szczęścia.
— Jak dobrze jest być kobietą, Martin... kochany, — rzekła Ruth, westchnąwszy głęboko. Objął ją mocniej, utulił jeszcze i jeszcze, a potem zapytał:
— A ty... kiedyś zrozumiała?
— O, zrozumiałam odrazu, chyba również od pierwszej chwili.
— Boże! a ja byłem ślepy jak nietoperz! — krzyknął chłopak z lekkiem brzmieniem żalu w głosie. — Nie przypuszczałem nigdy, dopóki... dopóki cię nie pocałowałem...
— Nie to chciałam powiedzieć. — Odsunęła się nieco i spojrzała mu w oczy. — Ja wiedziałam, że pan pokochał mnie odrazu.
— A... pani? — zapytał.
— Na mnie przyszło tak jakoś raptownie. — Mówiła bardzo powoli, oczy miała ciepłe, spłoszone, świetliste i delikatny rumieniec, co nie opuszczał twarzyczki. — Nie miałam zamiaru wyjść za pana. W jaki sposób zmusił mnie pan, żebym pokochała?