— Nie wiem, — uśmiechnął się, — chyba tylko
własną miłością, bo kochałem tak bardzo, że zmiękczyłbym serce z kamienia, a nietylko serce młodej,
żywej kobiety.
— To wszystko jest tak niepodobne do moich
wyobrażeń o miłości — oświadczyła nagle panienka.
— A jak ją sobie pani wyobrażała?
— Nie myślałam, że jest taka właśnie. — Przez
chwilę patrzała mu w oczy, poczem, spuściwszy
wzrok ku ziemi, dokończyła: — Widzi pan, ja nie
wiedziałam wogóle, jaka jest miłość.
Martin pragnął znowu przyciągnąć ku sobie dziewczynę, lecz wykonał tylko lekki, nieznaczny ruch
ramienia, bojąc się być natrętnym. Lecz w tej samej chwili poczuł, jak dziewczyna skłoniła się gibko
i oto była znów w objęciu jego ramion, z ustami na
jego wargach.
— Ach, co powiedzą w domu? — przelękła się
nagle pośród pocałunków.
— Nie wiem, zawsze jeszcze zdążymy się dowiedzieć.
— Ale jeżeli mateczka się nie zgodzi? Jestem
tego pewna, boję się jej powiedzieć...
— Pani pozwoli, że ja powiem — ofiarował się
odważnie Martin. — Przypuszczam, że matka pani
nie lubi mnie, lecz mam nadzieję, że ją pozyskam.
Kto zdobył panią, zdobędzie, wszystko i każdego.
A jeśli nie...
— ...A jeśli nie?
— Będziemy mieli siebie. Ale zdaje mi się, że
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/275
Ta strona została przepisana.