Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/279

Ta strona została przepisana.

może nawet mieć histerję?). W każdym razie mogła być zazdrosna, nawet była już zazdrosna w tej chwili, kiedy coraz ciszej łkała w jego objęciach.
— Zresztą, jestem od pana starsza — zauważyła nagle, otwierając szeroko oczy i spoglądając wgórę ku niemu — starsza o całe cztery lata.
— Cichutko... Jesteś tylko dziewczynką, a ja jestem o całe lat czterdzieści starszy doświadczeniem.
Właściwie dziećmi byli oboje, jeżeli chodzi o sprawy miłosne, naiwnemi dziećmi w sposobie wyrażania swych uczuć, chociaż dziewczyna posiadała oficjalny stopień naukowy, chłopak zaś głowę miał pełną teoryj filozoficznych i twardego, życiowego doświadczenia.
Siedzieli długo pośród gasnących uroków dnia, i rozmawiali, jak zwykle rozmawiają kochankowie, zdumieni cudem miłości i wolą przeznaczenia, co złączyło ich tak dziwacznie. Wierzyli też niezachwianie — jak wierzą wszyscy; — że pokochali tak bardzo, jak nigdy jeszcze nie kochał nikt. Wracali uparcie, raz po raz, do wspomnień pierwszego poznania i próbowali odcyfrować bezskutecznie, co też czuli i czują do siebie i które czuje więcej.
Zwały chmur na horyzoncie zachodnim wchłonęły zstępujące słońce, okrąg nieba zrumienił się lekko, zenit zaś pałał tą samą gorącą barwą. Różowe światło zalało oboje młodych. Dziewczyna zanuciła „Żegnaj nam, najsłodszy dniu“... Śpiewała cichutko, utulona w męskiem objęciu. Ręka spoczęła w ręku. Jedno drugiemu serce podało na dłoni.