— Oboje z ojcem mieliśmy dla ciebie inne plany, Ruth, dziecko kochane. O, nie! Nikogo upatrzonego na męża, broń Boże. Myśleliśmy tylko, żeby wydać cię za człowieka twojej sfery, porządnego
i ogólnie szanowanego gentlemana, którego wybrałabyś sobie sama, pokochawszy. Nie będziemy
w żadnym razie wpływać na twój wybór. — Jesteś
jednak naszą córką i przyznasz, że nie możemy być
zadowoleni z podobnego zamążpójścia. Pan Eden
wzamian za twoją subtelność i wysoką kulturę nie
może zaofiarować ci nic, prócz prostactwa i brutalności. Nie odpowiada ci zupełnie. Zresztą, nie będzie mógł cię utrzymać. Nie mamy przesadnych wymagań co do bogactwa, najprostszy jednak komfort jest rzeczą niezbędną. Córka nasza powinna
poślubić człowieka, który przynajmniej to będzie
mógł jej zapewnić. Ale jakże można brać za męża
poszukiwacza przygód, chłopca okrętowego bez grosza w kieszeni, cowboy’a, szmuglerza i Bóg wie
jeszcze kogo — kto nadomiar złego jest narwany
i nieodpowiedzialny!?
Ruth milczała. Musiała przyznać, że każde słowo
matki jest prawdą rzetelną.
— Traci czas na jakąś marną pisaninę, starając się dokonać tego, co udawało się tylko wyjątkowym talentom, popartym zresztą wykształceniem
uniwersyteckiem. Człowiek, myślący o małżeństwie,
powinien się do niego przygotowywać. Ale cóż on!
Już raz zaznaczyłam, — i musisz się zgodzić —
że jest absolutnie nieodpowiedzialny. Zresztą, jakże
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/282
Ta strona została przepisana.