wzniósł się ponad sprawy ziemi, ponad ludzkie bogactwa i ludzkie osądy, ponad opinję świata i oklaski tłumu, wreszcie ponad życie samo — umierając
od pocałunku.
Niejedną z tych rzeczy rozumiał Martin już dawniej, niejedną zrozumiał dopiero później. Tymczasem pracował usilnie, odpoczywając wtedy tylko,
gdy odwiedzał Ruth. Żył jak spartanin. Za dwa i pół
dolara miesięcznie wynajął maleńki pokoik od pewnej Portugalki imieniem Marja Silva, wdowy i Heród-baby, co pracowała ostro, ostry miała humorek
i całym wysiłkiem hodowała liczne stadko dzieciaków. Niezależnie zaś od tego w regularnych odstępach czasu topiła zmęczenie i troskę w dzbanuszku
kwaśnego cienkusza, fundowanego w narożnym
szynku za piętnaście centów. Martin zaczął od nienawiści ku Marji i jej jęzorowi, skończył zaś na
uwielbieniu niezwykłej dzielności, z jaką kobiecina
chwytała się z życiem za bary. Mały domek składał
się z czterech tylko izdebek. Jedną zajmował Martin, największa odgrywała rolę salonu, przybranego
wesołością jaskrawych dywaników i żałobą pośmiertnego portretu jednej z licznych latorośli, która ongiś zwiększyła grono aniołków. Salon zachowywano
wyłącznie dla gości. Rolety były zawsze spuszczone,
bosonogiej zgrai surowo zabroniono wdzierać się
do sanktuarjum. (Wyjątek stanowiły dni świąt uroczystych). Gotowano i pożywiano się w kuchni,
w której też Marja prała, krochmaliła i prasowała
dzień w dzień, za wyjątkiem niedziel, jako, że do-
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/294
Ta strona została przepisana.