Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/295

Ta strona została przepisana.

chody swe czerpała przeważnie z prania bielizny zamożniejszych sąsiadów. W sypialni, równie małej jak pokoik Martina, kręciło się i wierciło w dzień, a spało i chrapało w nocy, siedmioro małych wraz z matką. Dla Martina było to powodem codziennego zdumienia, gdy z poza cienkiej przegródki ściany słyszał co wieczór całą ceremonję układania się na noc: krzyki, kłótnie, wymyślania, pochlipywania, piski i wreszcie wszelkie szczebioty przedsennę, niby w gnieździe pełnem ptaków. Drugiem źródłem dochodów Marji były dwie krowy, dojone rano i wieczór, a samodzielnie, choć nielegalnie zdobywające sobie środki utrzymania, czyli krócej mówiąc, trawę skubaną między opłotkami i po obu stronach dróg publicznych. Gadziny tej strzegł zawsze jeden z licznych i obdartych synków, którego starania polegały głównie na wybałuszaniu oczu, czy stróż się nie zbliża.
We własnym, małym pokoiku Martin żył, spał, uczył się, pisał i gospodarował. Przed jedynem oknem, wychodzącem na maleńki frontowy ganeczek, stał stół kuchenny, który służył równocześnie za biurko, bibljotekę i podstawę do maszyny. Łóżko pod ścianą zewnętrzną zajmowało dwie trzecie całej przestrzeni. Stół przyparty był z jednego boku przez majestatyczną komodę, skonstruowaną raczej na pokaz niźli do użytku, gdyż cieniutka warstwa politury ścierała się z dniem każdym gruntowniej, a niepowrotniej. Z drugiej strony stołu, w kącie, mieściła się kuchnia; maszynka naftowa na drewnianej