Ryż (ugotowany tak, jak gospodynie amerykańskie
gotować nie umieją i nie nauczą się nigdy), zjawiał
się przynajmniej raz dziennie na stole Martina.
Suszone owoce były mniej kosztowne niż świeże,
więc też chłopak gotował ich zwykle cały garnek
i używał do chleba zamiast masła. Zrzadka urozmaicał menu kawałkiem mięsa smażonego, lub gotowanego w zupie. Kawę bez mleka lub śmietanki
robił sobie dwa razy dziennie, czasem wieczorem
zastępując to herbatą. Zarówno kawa jak herbata
przyrządzone bywały wyśmienicie.
Martin musiał oszczędzać. Okres odpoczynku pochłonął prawie cały zarobek z pralni, obecny zaś rynek zbytu leżał tak daleko, iż pierwsze dochody
z czarnej roboty literackiej spodziewane być mogły
dopiero po upływie dobrych kilku tygodni. Z wyjątkiem odwiedzin u Ruth i czasami krótkich pogawędek z siostrą Gertrudą. Martin prowadził życie pustelnicze, wykonywując codziennie pracę, na
którą pracownik przeciętny potrzebowałby co najmniej trzech dni. Spał skąpe pięć godzin i tylko żelazny organizm trzymać się mógł nieźle, pracując
systematycznie po dziewiętnaście godzin na dobę.
Nie przepadła ani jedna chwila. Goląc się, ubierając lub czesząc, Martin wbijał sobie w pamięć potrzebne wyrazy. Do lustra bowiem poprzyklejał spisy trudniejszych słów i określeń; spisy takie figurowały również na ścianie ponad kuchenką, żeby mogły być odczytywane podczas gotowania lub zmywania naczyń.
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/298
Ta strona została przepisana.