niało patrzenie w cudowną twarz piękna. Analizował je i preparował w małem laboratorjum nędznej
izdebki, gdzie zapachy kuchenne mieszały się z dochodzącemi z zewnątrz echami dziecinnej wieży Babel. Dokonawszy sekcji piękna, poznawszy jego najskrytszą anatomję, bliższym się stawał możności
jego odtworzenia.
Nie umiał pracować napół świadomie. Nie umiał
pisać naoślep, pociemku, nie wiedząc, co właściwie
czyni, ufając tylko przypadkowi i dobrej gwieździe;
nie był też dość cierpliwy, żeby czekać spokojnie na
uśmiech losu. Sam wiedzieć chciał jak i dlaczego. Talent twórczy wspierał mocno o podstawy rozważnej świadomości. Przed rozpoczęciem pisania
miał każdy utwór, zamierzony jako poemat lub nowelę, gotowy w myśli wraz ze szczegółowo obmyślanem zakończeniem, świadomie opanowanemi sposobami wykonania.
W przeciwnym razie wysiłek pisania uważałby
Martin za daremny. Niemniej jednak, wysoko
cenił znajdowane nieraz w przypadkowem objawieniu skarby wyrazów i zdań, co wykwitały w myśli niespodzianie, dając głębokie a niezastąpione
wrażenie i służąc potem jako najistotniejszy sprawdzian piękna. Przed przejawami natchnienia chylił
głowę ze czcią, rozumiejąc, iż sięgały ponad świadomą zdolność twórczą człowieka. Tak jest. Niezależnie od badania istoty piękna, szukania jego zasad i możności wcielania — Martin nie zapominał
Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/300
Ta strona została przepisana.