Strona:PL London - Martin Eden 1937.djvu/304

Ta strona została przepisana.

najwidoczniej zbyt jest leniwy, żeby wziąć się do pracy.
— Znajdźcie zajęcie — upewniał poczciwina — odrazu dam, panie tego, ale póki niema zajęcia — niema wsuwy. Takie to już, panie, prawidło w jenteresie. — Żeby zaś dać dowód, że kierują nim tylko zasady handlowe nie żadne przesądy, dodał: — Chodźta, łykniemy w alkierzu po starej przyjaźni.
Tak więc, łyknął Martin, gwoli okazania niezmienności starej przyjaźni, i poszedł spać na głodno.
Sklep z jarzynami należał do jakiegoś Amerykanina, którego zasady handlowe tak były słabe, że dosięgły możności kredytowania aż do pięciu dolarów. Piekarz skończył na dwu dolarach, rzeźnik na czterech. Martin dodał długi i przekonał się, że kredyt swój — na całym wielkim świecie — obliczać może tylko na czternaście dolarów i ośmdziesiąt pięć centów. Winien był także za wypożyczenie maszyny do pisania, ale przypuszczał, że przetrzyma ją jeszcze ze dwa miesiące, co znowu wyniesie jakieś osiem dolarów. Oto wszystko.
Ostatnim sprawunkiem Martina w sklepie warzywnym był worek kartofli, jadł więc owe kartofle — i tylko kartofle — trzy razy dziennie, przez tydzień. Przypadkowy obiad u państwa Morse pomógł do podtrzymania słabnących sił organizmu, chociaż etykietalna wstrzemięźliwość była istną męką Tantala w chwili, gdy apetyt podniecało mnóstwo wykwintnych potraw. Zrzadka również, dręczony